Odkryj moje opowiadania
Sztuka udawania
On udaje, że wie
Ona udaje, że czuje
Przyjaciel udaje, że rozumie
Przechodzień udaje, że nie widzi
Fake udaje prawdę.
Prawda udaje, że się broni.
Zaciśnięta pięść udaje prawo.
Szept udaje krzyk
Świat zawieszony na kablu od komputera
Przygląda się obojętnie I udaje, że wszystko może
Fałszuje na porwanych strunach.
Pluje jadem.
Usypia sumienie A obok giną ludzie.
Oni nie udają!!
Krakow, 10 kwietnia 2025
Fragmenty powieści Ewa i Europa
Niecodzienna propozycja (Ewa)
To była jedna z tych brukselskich kawiarni, gdzie kiedyś może przesiadywał Jacques Brel, a dzisiaj przychodzi tu średnio wymagająca klientela, zróżnicowana wiekowo i kulturowo. Podają tu różne rodzaje piwa, a do tego kawałki żółtego sera i salami. Profesor już czekał. Siedział przy oknie i zauważyłam, że wybrał stolik najbardziej oddalony od innych. Zresztą, o tej porze, wczesnym popołudniem, kawiarnia była pusta.
Profesor przywitał mnie uśmiechem. Zamówiliśmy kawę.
– Na pewno czegoś już się pani domyśla. Tak, to ma związek ze służbami. Kiedyś wykładałem na Uniwersytecie w Louvain, ale wizytówka, którą pani dałem jest już dzisiaj nieaktualna. Od kilku lat współpracuję z VSSE (Belgijska Agencja Bezpieczeństwa). W dobie poważnych zagrożeń terroryzmem, religijnym fanatyzmem i tym, które stwarza rosnąca w siłę skrajna prawica, uznałem, że moja wiedza powinna mieć bardziej praktyczne zastosowanie i zamiast opowiadać studentom o tym, jak walczyć z tymi zjawiskami, postanowiłem działać.
W ostatnim raporcie naszych służb ustaliliśmy, że na terenie Belgii mamy w tym momencie trzy źródła potencjalnego zagrożenia;
– O jakim zagrożeniu pan mówi? Dla zdrowia i życia obywateli, czy dla demokracji, a może dla instytucji europejskich, które mają tutaj swoją siedzibę?
– To system naczyń połączonych, ale zaraz przejdę do konkretów.
Do kawiarni weszła para młodych ludzi. Wyglądali na studentów. Usiedli w głębi i zajęli się sobą.
– Raport, o którym mówię jest dostępny publicznie, więc może go sobie pani dokładnie przeanalizować. Istnieje poważne zagrożenie ze strony radykalnych islamistów, a szczególnie sympatyków salafizmu, który promuje przemoc, zachowania rasistowskie i antydemokratyczne. Prowadzą oni aktywną indoktrynację za pomocą różnych dostępnych środków, takich jak na przykład media społecznościowe. Inne zagrożenie, wymienione w raporcie, dotyczy wzmożonego pozyskiwania broni palnej w środowisku skrajnej prawicy, której ideolodzy przewidują nieunikniony konflikt o podłożu religijnym i rasowym.
– To bardzo interesujące i zarazem niepokojące, ale co ja mam z tym wspólnego?
– Trzecie poważne zagrożenie służby widzą w działalności szpiegowskiej chińskich studentów, z których niektórzy odbywają staż w instytucjach europejskich i mogą mieć dostęp do wrażliwych informacji przekazywanych następnie do Pekinu. Przypomina sobie pani stażystę z Szanghaju o imieniu Li Chong. Ustaliliśmy, że odbywał kilkumiesięczny staż w pani departamencie.
– Tak, przypominam sobie. Wykształcony, zdolny i spokojny chłopak. Doskonale mówił po angielsku i nieźle sobie radził po francusku. Robił, na moją prośbę, przegląd chińskiej prasy, pomagał w organizacji wizyty naszej delegacji w Chinach. Był dyskretny, pracowity, otwarty. Dobrze pracował w zespole. Nie uwierzę, że on może mieć jakiś związek z procederem, o którym pan mówi. Jego zachowanie nie wzbudzało niczyich podejrzeń. Na każdym kroku okazywał wdzięczność za to, że daliśmy mu szansę na staż i nie mam wątpliwości, że był lojalny.
– Lojalny na pewno, tylko wobec kogo? Wobec pani, czy wobec swojego szefostwa w Szanghaju i Pekinie, dla których pracował?
– Chce pan powiedzieć, że był szpiegiem?
– Tak i nie tylko on. Również dziewczyna, która przyszła zaraz po nim, Tong-Li. Obserwowaliśmy ją i jego przez kilka miesięcy i nie mamy wątpliwości, że tak właśnie było.
– Jestem zaszokowana, ale czemu nie powiadomiliście od razu Sekretarza Generalnego albo mnie bezpośrednio. Po tym, co od pana usłyszałam wzmocnimy czujność przy przyjmowaniu chińskich stażystów, a nawet myślę, że powinniśmy na jakiś czas w ogóle z nich zrezygnować.
– Ach, gdyby tylko to mogło rozwiązać problem!
– Mam nadzieję, że skoro ci dwoje zostali dzięki waszym służbom zdemaskowani, to nie wypełnili swojej misji i jeśli tak, to zasługuje pan na gratulacje. Ale teraz, czego właściwie pan ode mnie oczekuje?
Profesor popatrzył na mnie badawczo i zapytał, czy mam ochotę na lampkę wina. Nie czekając na odpowiedz przywołał kelnera.
– Białe czy czerwone, a może koniak?
– Poproszę czerwone Bordeaux.
– Świetnie. Ja też wolę czerwone. Myślałem, że poprosi pani o jakieś hiszpańskie wino. Mają ich tutaj kilka – Ribera del Duero rocznik 2015, to ten ulubiony pani męża i pani zresztą też. I ser Queso Manchego, za którym pani przepada. Ale zostaw-
my drobiazgi. Czas przejść do sedna.
Poczułam wyraźny dyskomfort, kiedy uświadomiłam sobie, że ten siedzący naprzeciwko mnie niby profesor Dubois, którego widzę drugi raz w życiu, wie o mnie znacznie więcej, niż ja o nim. Zawsze wystrzegałam się w życiu asymetrii tego typu, a to była właśnie taka sytuacja.
– Słucham pana – powiedziałam oschle. – Co tak ważnego dla mojego bezpieczeństwa ma mi pan do powiedzenia?
– Nasze służby przechwyciły informacje z których wynika, że pani mąż mocno się naraził chińskim władzom swoją ostatnią publikacją w „Financial Times”. Otwarcie krytykował w niej chiński reżim i sens zawierania przez Unię umowy handlowej, cytuję „z nieprzewidywalnym partnerem, który nie szanuje żadnych zasad ani wartości i nie dotrzymuje warunków umów i konwencji międzynarodowych, które podpisał realizując wyłącznie swój interes narodowy. Z pewnością będzie podobnie w przypadku ewentualnej umowy handlowej z Unią”. To nie pierwszy artykuł pani męża na temat Chin, ale ten odbił się szerokim echem w mediach społecznościowych i za to poleciała też głowa tutejszego chińskiego ambasadora. Pani stażyści wspomagani przez kolegów z Uniwersytetu w Leuven okazali się bardzo gorliwi i zgromadzili na państwa temat szczegółowy materiał, który zawiera wszelkiego rodzaju informacje.
– Jakie na przykład?
– Jakie macie przyzwyczajenia, gusta, zamiłowania, plany, z kim się spotykacie i utrzymujecie kontakt, co robi wasza córka, Pepa, o waszych przyjaciołach na Taiwanie i w Hongkongu, o rodzinie Liu Chiao Bo… Nawet o tym, co jecie na śniadanie i gdzie chodzicie na spacery w pobliżu domu.
– To oczywiście skandaliczne, ale na szczęście żyjemy w wolnym kraju, więc chyba tutaj nie muszę się niczego obawiać. Sugeruje pan, że mamy zatrudnić ochroniarza? Do Chin się nie wybieramy. A jeśli chodzi o poglądy mojego męża, to mogę powiedzieć, że są obiektywne, oparte na konkretnej wiedzy i generalnie je podzielam, a już na pewno, jeśli chodzi o zagrożenie, które stwarzają niedemokratyczne Chiny dla Europy i dla świata.
– Teraz mówimy o ewentualnym zagrożeniu waszego bezpieczeństwa. Udało nam się ich spłoszyć. Anargul wykonał dobrą robotę. Zorientowali się, że jest pani pod naszą ochroną. Dziwiła się pani jego pstrokatym koszulom, ale one były jak najbardziej na miejscu. Mąż miał dyskretniejszego anioła stróża, a właściwie anielicę. Ale to musi zostać między nami. Teraz ruch należy do państwa, a właściwie do pani. Proszę nie lekceważyć niebezpieczeństwa. Wypadki zdarzają się każdego dnia i niektóre pozostają niewyjaśnione na zawsze. Coś o tym wiem.
– Proszę mnie nie straszyć i tak już mnie pan mocno zaniepokoił.
– Możemy państwa dalej chronić, ale jeśli zgodzi się pani z nami współpracować. To nie będzie nic wielkiego. Raczej przysługa, która może nam pomoc w pracy. Jesteśmy aktywni na wszystkich frontach, przede wszystkim cybernetycznym, ale wobec rozmiaru wyzwań, potrzebujemy wsparcia ze strony ludzi takich, jak pani.
– Czyli mam zostać szpiegiem?
Profesor wybuchnął śmiechem i szybko dodał:
– Na pewno nie zostanie pani Matą Hari. Możemy poprosić panią o opinię na temat kogoś, kogo obserwujemy albo o przekazanie informacji, która może być ważna dla rozpracowania jakiejś siatki. Za wcześnie, żeby o tym mówić. Proszę porozmawiać z mężem i zastanowić się. Od pani zależy, czy to będzie nasze ostatnie spotkanie, czy początek współpracy, a może nawet przyjaźni. Kto wie?
– Zadzwonię we wtorek za tydzień.
Zanim zdążyłam się zorientować już go nie było. Przed wyjściem uregulował rachunek.
Spotkanie w Barcelonie
Nadchodzi ciepły, pachnący morzem wieczór. Idziemy aleją Ramblas na spotkanie z rodzicami Jordi, którego wątroba uratowała życie Stefanowi.
Jestem trochę spięta. Boję się, że nie znajdziemy właściwych słów i będziemy siedzieć w krępującym milczeniu. Javier mnie pociesza, ale na końcu to ja przypominam mu, żeby nie mówił o polityce. Wiem, że temat Katalonii i secesji potrafi wyprowadzić go z równowagi. Jestem bardziej tolerancyjna niż on, ale nie toleruję mowy nienawiści i odruchów ksenofobii, których widzę w Europie coraz więcej. Dawniej w Katalonii piętnowano tego typu wystąpienia w przestrzeni publicznej, dzisiaj przyklaskuje im spora część społeczeństwa katalońskiego, wyraźnie pękniętego na pół. Czy politycy nie rozumieją, że ich ksenofobiczna retoryka może mieć fatalne skutki? Niszczą demokrację deklarując, że robią to w imię jej dobra. Ironia, kpina, zła wola, a może chora ambicja. Potrafili w przeciągu kilku lat podzielić społeczeństwo i już widać, że nie będzie łatwo na nowo go skleić. Myślę sobie, że podobna refleksja dotyczy Polski.
Dochodzimy do stolików. Wystarczyło mi jedno spojrzenie, żeby niemal z całkowitą pewnością rozpoznać Josepa i Gemmę. Właśnie tak ich sobie wyobrażałam. W średnim wieku, nie wyróżniający się niczym specjalnym, obydwoje w ciemnych okularach, poważni, starannie ubrani. Przywitaliśmy się serdecznie i już po chwili czułam, że są to ludzie, z którymi łatwo będzie się nam zaprzyjaźnić. Byli naturalni, bezpośredni i nie ukrywali swoich uczuć. Opowiedzieli nam dokładnie jak doszło do wypadku. Nie było wątpliwości, że winę w całości ponosi kierowca tira, który zasnął za kierownicą. Wracał do domu po zawiezieniu ładunku do Monachium, gdzie jego firma spedycyjna regularnie zaopatrywała niemiecki koncern spożywczy w hiszpańskie cytrusy. Zatrzymał się raz po drodze, a później już jechał 12 godzin bez przerwy, żeby zyskać na czasie. Był zaledwie o kilkanaście kilometrów od domu. Znał tę drogę na pamięć. Prawdopodobnie to uśpiło jego uwagę, a resztę zrobiło zmęczenie. Rozpaczał, kiedy zrozumiał, co zrobił. Gemma mówiła, że nie chowa do niego personalnej urazy, natomiast uważa, że część winy ponoszą też pracodawcy nastawieni na maksymalny zysk i redukcję kosztów. Kierowcy czują ciążącą na nich presję i lekceważą wymogi bezpieczeństwa, żeby spełnić oczekiwania swojej firmy.
Pomyślałam sobie, że regulacje europejskie, o których debatowano jakiś czas wcześniej w Parlamencie bez wątpienia poprawiły sytuację, gdyż usługi spedycyjne zostały poddane ostrej kontroli pod kątem bezpieczeństwa, ale widać to nie wystarczy. Na końcu to sam człowiek podejmuje decyzję i to od niego zależy, czy podejmie ją w sposób odpowiedzialny bez narażania swojego życia i życia innych.
Poczucie odpowiedzialności. Brzmi jasno, jednoznacznie i wszyscy się zgadzają, że trzeba je mieć. Okazuje się jednak, że tego właśnie bardzo nam brakuje. Stanęła mi przed oczami okropna scena, której byłam świadkiem rok wcześniej w czasie wakacji w Polsce.
Rodzice spacerowali z dwójką dzieci w niedzielne popołudnie. Poruszali się po chodniku. Nagle pojawił się pędzący samochód. Wjechał z impetem na chodnik i potrącił matkę z córką. Ojciec w ostatniej chwili uskoczył w bok ratując w ten sposób siebie i syna. Jego żony i córki nie udało się uratować. Kierowca odjechał nie zatrzymując się. To był prawdziwy horror i scena rozdzierającego bólu i niemocy. Tragedię, jak się później okazało, spowodował pijany kierowca w towarzystwie dwóch pijanych kolegów. Jaka za to powinna być sprawiedliwa kara? Mam wrażenie, że pijani „mordercy za kierownicą” są w Polsce traktowani zbyt łagodnie. Obserwuję, że niektórzy z nich wychodzą zaledwie po kilku latach z więzienia, chociaż mają przecież na sumieniu śmierć człowieka.
Poprosiłam Gemmę i Josepa, żeby opowiedzieli nam o Jordi i o jego bracie. Josep wyciągnął z portfela kilka ostatnich rodzinnych zdjęć, a na nich uśmiechnięty, młody mężczyzna, bardzo podobny do matki. Wtedy, kiedy zrobiono to zdjęcie, ten młody człowiek cieszył się pełnią życia, miał rozmaite plany, marzenia, czymś się martwił, z czegoś cieszył, czegoś innego oczekiwał. Nie mógł wiedzieć, że kilka dni później jakiś tir pozbawi go tego wszystkiego w ułamku sekundy. Teraz jego rodzice siedzą przed nami starając się opanować świeży jeszcze ból. Zrobiło mi się ich okropnie żal. Nie mogłam powstrzymać wzruszenia i łamanym głosem mówiłam, jak bardzo im współczujemy i jak bardzo jesteśmy im wdzięczni.
Czy gdyby to Pepa zginęła w wypadku, byłabym zdolna zrobić to samo, co oni? Nie jestem tego taka pewna. Javier zapytał o ich młodszego syna. Kończył studia prawnicze, miał się niedługo żenić. Później rozmowa dotyczyła już prawie tylko Stefana. Josep pytał, jak się czuje, czy ma dobrą opiekę i kiedy będzie mógł wrócić do normalnego życia, co robi zawodowo i tak dalej. Mówił, że bardzo się cieszą, że wszystko się udało i że chociaż decyzja o transplantacji nigdy nie jest łatwa ze względu na dramatyczne okoliczności, w jakich trzeba ją podjąć, to wiedzieli, że to jedyna słuszna decyzja i nigdy nie będą jej żałować. Jako lekarze i jako ludzie. Pokazałam im zdjęcia Stefana po operacji i przekazałam im jego list przetłumaczony przeze mnie na hiszpański. To był list z podziękowaniem za życie. Widać było, że bardzo ich poruszył. W liście było dla nich gorące zaproszenie do Krakowa, a my ze swojej strony zachęciliśmy ich do odwiedzin w Brukseli. Siedzieliśmy jeszcze przez jakiś czas dopijając wino niemal w całkowitym milczeniu, ale byliśmy w tej ciszy blisko i razem. Obiecaliśmy sobie, że będziemy w kontakcie. To był piękny wieczór z pięknymi ludźmi.
Wina i kara
Potargane ręce
Jak kartki z zeszytu
Dziecko z Gazy pyta
Jak wyglądają kwiaty
I czy po śmierci będzie miało co jeść
Gdzieś bije serce
Pod gruzami
Ale zaraz przestanie
Nastanie martwa cisza
Za murem
Obojętności świata
Jakiś krzyk ze ściśniętego gardła
Pod butem żołnierza
Który mówi ze tu nie ma niewinnych
Kiedyś ofiara dzisiaj kat
Wina zwycięża karę!
Joanna Jarecka Gomez
2 kwietnia 2025

Jagüey i inne opowiadania
Jagüey i inne opowiadania to debiut książkowy autorki. Każdy z 19 utworów –oryginalnych, napisanych lekkim stylem i pełnym humoru – jest literacką fikcją, która ma korzenie w dzisiejszej globalnej rzeczywistości i dotyczy sytuacji, zjawisk i typów ludzkich, z którymi spotykamy się w codziennym biegu z przeszkodami po szczęście, miłość i prawdę o świecie i o nas samych.
Tytułowy jagüey (wym. hagłej) to zadziwiające drzewo, które – dla jednych święte (Indie), dla innych grzeszne (Kuba) – dla autorki stało się niezwykłym symbolem nici łączących jednostki rozsiane po całym globie, nieraz tak daleko od korzeni.

Nazar i inne opowiadania
Nazar to dziewiętnaście opowiadań, z których każde dotyka jakiegoś problemu współczesności, ukazując zjawiska i zagrożenia dzisiejszego globalnego świata. Świata zachwianych proporcji, w którym zacierają się granice między prawdą i iluzją, dobrem i złem, miłością i konsumpcją, ofiarą i katem. Samo słowo nazar pochodzi z języka tureckiego, gdzie oznacza talizman, który ma bronić człowieka przed złem, przede wszystkim przed ludzką zazdrością, a może też przed nim samym. Nawiązuje doń tytułowe opowiadanie zbioru, które w dramatycznych, poplątanych losach grupy emigrantów zawiera uniwersalne przesłanie o ludzkim pragnieniu szczęścia i lepszego życia.

Merapi i inne opowiadania
Merapi, to szesnaście z życia wziętych opowiadań, które łączy wspólny motyw: moment w którym starannie skrywane uczucia i emocje wymykają się spod kontroli, popychając bohaterów do niezrozumiałych dla otoczenia decyzji i zachowań. Historie pasji, namiętności i napięć, które obnażają jakąś cząstkę prawdy o dzisiejszym globalnym świecie i o nas samych.
Lekki styl opowiadań, ich wartka akcja i zaskakujące zakończenia sprawiają, że opowiadania czyta się jednym tchem ale jednocześnie są zachętą do głębszej refleksji.
Merapi to nazwa aktywnego indonezyjskiego wulkanu, który w wyniku erupcji pochłonął życie setek ludzi. Jednocześnie poprawił warunki bytowe tym, którzy przeżyli, użyźniając uprawianą przez nich ziemię. Niektórzy tubylcy uważają go za boga, inni – za przekleństwo.